Zrób mi jakąś krzywdę
O Zrób mi jakąś krzywdę, czyli wszystkie gry wideo są o miłości musiałem usłyszeć w okolicach jej premiery w 2006 roku. A dokładniej w czasopiśmie o grach, a jakże (dokładniej to w nieistniejącym już Neo Plus), gdzie pojawił się wywiad z debiutującym wówczas Jakubem Żulczykiem. Wtedy dowiedziałem się, że książka opowiada o perypetiach chłopaka, który uciekł z poznaną nastolatką, której stale towarzyszyła konsola GameCube. A że była to wówczas posiadana i uwielbiana przeze mnie konsola, był to wystarczający powód, by mieć ją na uwadze. Dopiero w 2009 roku w końcu się z nią zetknąłem, ale przeczytałem tylko kilka rozdziałów. Nie pamiętam czemu wtedy przerwałem, być może trzeba było ją zwrócić bibliotece albo po prostu mnie nie wciągnęła. Minęło niemal 8 lat, a przez ostatnie kilka miesięcy instynktownie ciągnęło mnie, by do niej wrócić. I myślę, że była to dobra decyzja, bo w tamtym wieku byłem jednak innym człowiekiem i myślę, że tok myślenia głównego bohatera nie bardzo do mni