Scott Pilgrim kontra świat - recenzja filmu

   „Scott Pilgrim kontra świat”, to jedna z tych adaptacji komiksowych, które zdają się być komiksem wprawionym w ruch (podobnie czyniono to w takich produkcjach jak „Sin City – Miasto grzechu” czy „300”). Choć postacie postacie zdają się żyć w pozornie normalnym świecie, wokół nich często dzieją się rzeczy mogące być zbyt dziwne i nienormalne dla zwykłego widza, choć na nich nie robią one większego wrażenia. I być może owa dziwność była powodem jego nikłej frekwencji w kinach, gdyż kierowana jest głównie do miłośników popkultury, którzy z łatwością mogą dostrzec niuanse i nawiązania, i z łatwością przyswoją sobie wydarzenia na ekranie.

   Reżyserem został brytyjski reżyser Edgar Wright, któremu popularność przyniosły komedie „Wysyp żywych trupów” i „Hot Fuzz – Ostre psy” z duetem Simona Pegga i Nicka Frosta. Już samo wspomnienie tych filmów z ich szaloną akcją i dynamicznym montażem pokazują czego można się spodziewać po jego pierwszej Hollywoodzkiej produkcji ze znacznie większym budżetem niż dotychczas. Bohaterem jest Scott Pilgrim, mieszkający w Kanadzie, młody, lekkomyślnie podchodzący do życia basista zespołu prowadzonego z przyjaciółmi, którego życie się zmienia, gdy na nudnej imprezie widzi Ramonę Flowers, która wcześniej pojawiała się w jego snach, a chęć jej zapoznania nie daje mu spokoju. Gdy udaje się mu z nią spotkać, okazuje się, że jeśli zamierza z nią dalej być, musi pokonać jej siedmiu byłych partnerów z różnych okresów jej życia.

   Jakkolwiek powyższy opis fabuły brzmi absurdalnie, trzeba wiedzieć, że w takim klimacie utrzymany jest cały film. Świat w którym żyją bohaterowie wydaje się być żywcem wyjęty z komiksów i gier wideo z lat 80, gdzie główny bohater posiada niesamowite umiejętności sztuk walki, w razie śmierci wykorzystuje się dodatkowe życie, za pokonanych przeciwników otrzymuje się punkty, na końcu poziomu pokonać trzeba bossa, a ostateczną nagrodą jest dziewczyna, zaś wielu akcjom towarzyszą komiksowe napisy oddające efekty dźwiękowe. Warstwa techniczna daje niesamowicie pozytywne wrażenie, a wiele niecodziennych scen zapada w pamięć. Równie dobrze radzą sobie z tym wszystkim aktorzy, w tym grający głównego bohatera Michael Cera, który gra zarówno postać trochę fajtłapowatą, jednak dającą się lubić, pomimo błędów, które wciąż popełnia. W pamięć zapadają też postacie przeciwników, którzy choć nie występują długo na ekranie, swoją  zwariowaną charakterystyką dużo przynoszą filmowi wiele dobrego. W tym wszystkim jednak historia skupia się na dość współczesnych problemach, jak branie odpowiedzialności nie tylko za innych, ale także za siebie, gdy życie przemija, a młodzież woli uciekać w rozrywkę. I choć całość podana jest lekko i z przymrużeniem oka, a my nie mamy żadnych niesamowitych mocy, czujemy, czasem, że również zmierzamy się ze światem wokół nas. I może to sprawia, że kibicujemy w tym Scottowi.



 

Komentarze

Popularne posty