Batman z(a)bawia świat

   Nie pamiętam ile lat temu spotkałem się pierwszy raz z fragmentami Batman zbawia świat z 1966 roku, ale zdecydowanie pamiętam, że były one niezapomniane. A mimo to dość szybko nabrałem do filmu i serialu swoistego szacunku za kult jakim wielu ludzi go obdarza. I mimo przeróżnych, co bardziej "śmiechowych" scen, jakoś nigdy nie widziałem w całości nawet odcinka serialu, a wypadałoby znać film, by mieć pełnię doświadczenia. Dodatkową, przykrą, motywacją była niedawna śmierć Adama Westa, który zdążył wcielić się w animowanego Batmana bazującego na kampowym oryginale.


   I nie jest to gładki film do ocenienia, no bo niby jak? Zjechanie filmu od góry do dołu wydaje się naturalną reakcją kogoś, kto zna Batmana w bardziej mrocznej wersji od... przynajmniej kilkudziesięciu lat z wszelakich mediów, ale nie jestem tu po to, by badać ich szeroką historię, bo wielu zdążyło to zrobić doskonale. Wiadomo, że w tych luźnych jeszcze czasach twórcy traktowali się z dystansem, a sam serial był tak pomyślany, by dzieci traktowały go z wielkim przejęciem, a dorośli z uśmiechem. Jednak bez pewnej odporności na kicz się nie obejdzie. Choć przyznam, że nie był to jednak trzeźwy seans z kolegą :p.

   Fabuła traktuje o tajemniczym zniknięciu statku przewożącego niebezpieczną broń, co kończy się atakiem wybuchowego rekina na samego Batmana (zapewne, by zmrozić dodatkowo krew w żyłach). Na komisariacie dynamiczny duet wnioskuje, że czworo ich najgroźniejszych wrogów połączyło siły w celu zapanowania nad światem. Stawka jest wysoka, a dodatkowo wchodzi w nią porwanie samego Bruce'a Wayna w celu złapania Batmana w pułapkę.
   Nie jestem ekspertem od kina kampowego, ale wraz z posiadaniem odpowiedniej dawki dystansu, które przejawia się z miłością do takich filmów. Porównując go z poziomem serialu, kinowa wersja nie wydaje się specjalnie różnić od niego jakością, choć bohaterowie działają zarówno na lądzie, w wodzie i w powietrzu, dzięki czemu jest różnorodnie. Nie mówiąc już o tym, że ta postać Batmana jest lubiana również za to, że nie zapomniano, że jest również detektywem.
   Rola Adama Westa ma zdecydowanie swój urok, tym bardziej że widzimy go też w bardziej spokojniejszych momentach jako Bruce'a Wayna, który także w odpowiednim momencie daje przestępcom popalić. Robin oraz całe zgromadzenie złoczyńców w swym szarżowaniu również wpisuje się w całościowy klimat.

   Trzeba mieć na uwadze, że pomimo nagromadzenia absurdów (gdzie moim ulubionym typem są sceny, gdzie rozwiązanie problemu jest tak przypadkowe, że zdaje się być dopisane do scenariusza na zasadzie "bo tak się akurat złożyło") nie należy oglądać go wyłącznie dla nieprzerwanej beki, bo zdarzają się tu też spokojniejsze momenty, jak chociażby romantyczna randka Bruce'a z działającą pod przykrywką Kobietą Kot. Choć finał i niektóre pomysły, wzięte rodem z najbardziej kretyńskich pomysłów złotych czasów Srebrnej ery niemal zapierają dech.

Komentarze

Popularne posty