Saga (tom 1) - to rodzinne

   Chęć na dalsze pisanie zniknęła równie szybko jak się pojawiła, a gdy tylko myślałem by coś jednak napisać, to miałem w głowie jedynie pustkę. Być może w obawie przed tym, że o niektórych rzeczach napiszę tylko krótkie notki, zamiast porządnych recenzji. Ale z drugiej strony to i tak miał być taki eksperyment, gdzie miałem się wyćwiczyć, a mówi się, że pisać należy od serca. No to do dzieła, najwyżej w przyszłości będę pisał krótko o kilku rzeczach naraz (ogólnie to zawsze czułem niechęć do cofania się do napisanego tekstu i przeglądania go, a zawsze jest coś do poprawienia).
   Dodatkowo przerwa spowodowana była tym, że nie miałem czasu nadrabiać niczego. Paradoksalnie od niedawna mam Netflixa, gdzie rzeczy jest cała masa, nawet jeśli oferta w porównaniu do zagranicznej jest uboższa. Ale nie można mieć wszystkiego. To może na dziś przejdźmy do komiksu o którym udało mi się słyszeć sporo dobrego.



Saga (tom 1) - o Sadze było głośno kilka lat temu, naturalnie dziś zdołało nieco przycichnąć, choć wychodzi ona do teraz. Jak ją scharakteryzować? Opisywanie fabuły zawsze szło mi najgorzej, ale wspomnieć coś zawsze warto. Do czynienia mamy z dość klasycznym, znanym od Romea i Julii schematem pary zakochanych, gdzie każda osoba pochodzi z odmiennego świata. Dosłownie, bo chodzi o przedstawicieli dwóch wrogich ras, którzy od dawna toczą między sobą długą, międzygalaktyczną wojnę. Na tyle długą, że mało kto pamięta o co naprawdę poszło. Alana była strażniczką więzienną, gdzie poznała Marco z którym weszła w romans, a następnie uciekli jako para w zakazanym związku, my zaś zapoznajemy się z nimi w momencie narodzenia ich dziecka, co przy mieszaniu ras jest swoistym ewenementem. Dlatego choć sami są skazani na śmierć, narodzona Hazel staje się dodatkowym celem. Jest ona także narratorką całej opowieści.

   Świat można banalnie scharakteryzować jako połączenie gwiezdnowojennego science fiction z fantasy typu Gra o tron, czego zresztą nie ukrywa wydawca. Ale to jak zwykle pozory, bo scenariusz, mimo wielu wątków dramatycznych, często traktuje się bardzo na luzie, czy to w kwestii charakterów postaci, dialogów pomiędzy nimi czy samego ich wyglądu. Zarówno projekty postaci czy wszechświata bywają wyjątkowo odjechane, a scenarzysta Brian K. Vaughan (którego wcześniej znałem z Y: Ostatni z mężczyzn) wydaje się przy tym doskonale bawić, co rusz serwując nam rzeczy od których mimowolnie łapiemy się za głowę i nie wiemy czy powinniśmy się śmiać, być zaskoczeni czy zdumieni. Albo wszystko naraz, co jest zasługą oryginalnym zasadom kreującym cały ten wszechświat, czy to pod względem technologii czy występującej w nim magii, którą potrafi władać Marko. A czasami rzeczy po prostu się dzieją. Bo tak. Tym bardziej, że nie brakuje tu ostrych wulgaryzmów, scen przemocy czy seksu. Całość jest więc zdecydowanie skierowana do dorosłych, a pierwsze uderzenie zawsze boli najbardziej, ale jeśli ktoś zdoła je przetrwać, z pewnością zapragnie więcej.

   Wspomnieć należy o rysunkach Fiony Staples. Z pewnością niczego nie brakuje samym bohaterom czy co bardziej pokręconym projektom, choć przyczepić się można nieco to teł, które wydają się mniej skupione niż ostro zaznaczone czarną kreską postacie, przez co miewam wrażenie, że są one wyraźnie wstawione, a nie będące częścią całości. Z drugiej strony wszystko łączy się dobrze w jedną całość. Rysowniczka dodatkowo doskonale ujęła wszelkie pomysły scenarzysty, a od wszelkich ujęć czuć wyraźną dynamikę, szczególnie w scenach akcji.

   Tom 1 składa się na sześć zeszytów i dawno nie miałem takich nerwów po przeczytaniu, spowodowanych tym, że zwyczajnie mam ochotę na więcej i chcę koniecznie wiedzieć jak potoczą się dalsze losy bohaterów. Zwłaszcza że nie skupiamy się tylko na głównej parze, ale i z osobnikami, którzy ich ścigają. I pozostaje mi się zapoznać w przyszłości z tym, jak te wszystkie drogi się w końcu zetkną. Taki już urok wielowątkowych opowieści.

Komentarze

Popularne posty